Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ II.
PIERWSZE TAJEMNICE KLASZTORU TASSGONG.

Słońce zalewało złocistą, gorącą powodzią głęboką dolinę, gdzie stał czworobok klasztoru, nad którym od świtu powiewała długa zielona chorągiew z trzema czarnymi zawiłymi hieroglifami tybetańskimi, godło znakomitej szkoły medycznej.
Długi wąż przybyłych ludzi stojących w kolejce ciągnął się do otwartej naoścież czerwonej bramy. Każdy musiał pokazać swoją dłoń mnichowi-chiromancie. Ten zbadawszy linie ręki, stawił na niej czerwoną farbą mały znaczek i wpuszczał do wnętrza klasztoru ze słowami pozdrowienia.
W kolejce stali również Japończycy tuż za hutuhtą. Spalona od zimnych wichur twarz jego przybladła stając się martwoszarą i w brzydocie swej straszną.
Gdy lama doszedł wreszcie do chiromanty, ten, spojrzawszy na jego dłoń, rzucił na stojącego przed nim olbrzyma zdumione i służalcze spojrzenie.
— Wielki lamo, błogosław niedostojnego sługę Buddy — szepnął.
— Om! Bądź pozdrowiony! — mruknął Dżałhandzy. — Przybyłem wczoraj z ziemi Ordos.
— Sądzone ci jest wielkie i burzliwe życie — odpowiedział cichym głosem wróżbita. — Na dłoni twojej widzę linię „szi“ przeciętą, rozdwojoną linią „gun“... Obawiaj się człowieka...
— Wiem! — przerwał mu lama.