Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mogliśmy zginąć, lecz dolecieliśmy. Jestem, jestem przy tobie, Ado mój, i nie oddam ciebie nawet...
Nie śmiała wymówić strasznego słowa — śmierć, więc przytuliła się policzkiem do zimnej dłoni Firleja i cicho, cicho płakała.
Powstała jednak posłyszawszy znajome, szybkie i stanowcze kroki.
Młody radża, Parta Pandawa, szedł niosąc w ręku ciężkie zawiniątko.
Zdjęli z niego papier i kawał miękkiej tkaniny.
Wyłoniła się biała porcelanowa statuetka Cudownej Bogurodzicy z Lourdes.
Atri postawiła ją na stoliku i znowu padłszy na kolana szepnęła:
— Pomódl się wraz ze mną, Ado!...
Długo korzyła się strwożona i stroskana dziewczyna przed Matką Ukrzyżowanego Zbawiciela, modliła się żarliwie, płakała i wzdychała żałośnie, lecz, gdy powstała z klęczek, uduchowiona i piękna jej twarzyczka była już spokojna i jasna.
— Atri-Maja... Atri-Maja!... — cicho jak szelest spadających liści szeptały bezbarwne wargi doktora.
— Będziesz zdrów, będziesz zdrów! — odpowiadała mu z mocą Atri, całując jego oczy i czoło. — Zabiorę cię stąd i już nigdy nie rozstaniemy się, nigdy!...
Długo jeszcze borykał się ze śmiercią młody, silny organizm Firleja.
Gasła i znów rozpłomieniała się nadzieja, by raptem przygasnąć i rozpaczą i buntem wypełnić serce Atri-Maji.
Doktór nie skarżył się i nie zdradzał śmiertelnej trwogi.
Widział przed sobą ukochane oczy, pełne miłości, wychudłą, stroskaną twarzyczkę i drżące usta dziewczyny — czuł, że cały świat jego skupił się przy nim i tak do niego przywarł, że nawet śmierć nie miałaby mocy oderwać go od niego.