Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Umilkli obaj przyglądając się sobie z życzliwością.
— Co zamierzasz robić teraz, hutuhto? — spytał doktór.
— Powracam do Dołon-Noru. Nie jestem już tu potrzebny! — szepnął Dżałhandzy marszcząc brwi. — Chciałem przedtem zobaczyć się z tobą, „cagan emczi“, i z guru Unenem...
— Cieszy mnie to, że pamiętaliście o nas! — zawołał wzruszony Firlej ściskając mocno dłoń lamy. — Mam do was prośbę, drogi przyjacielu! Mam tu jeszcze pracy na dwa tygodnie. Załatwiwszy wszystko muszę powrócić do Tassgongu, bo pozostało mi tam coś niecoś do odrobienia. Należy wykonać wszystko, czegom się podjął w Ameryce.
Hutuhta milczał długo aż w końcu zdecydował się.
— Będę czekał na ciebie „cagan emczi“ — powiedział z prostotą.
Firlej prosił administrację pałacową, by jak najwygodniej ulokowała jego wypróbowanego przyjaciela, a gdy jego prośbę spełniono natychmiast, odwiedził go razem z Unenem.
Dżałhandzy za głowę się łapał, słuchając opowiadania Firleja o przygodzie na łowach i o leczeniu przez niego Baab-al-Madrasa.
Nie mógł jednak zrozumieć, jak się mogło stać, że gwardia radży nie rozsiekała od razu radży Balory i Assamczyka Czandrę?
Próżno tłumaczył mu doktór, że litość i wielkoduszność cudów dokonać mogą — hutuhta trząsł głową i powtarzał z uporem:
— Należało zabić! Należało zabić!
— Czy taką też radę dałby mądry Sakkia-Muni, wielki mistrz? — spytał doktór.
Unen posłyszawszy tak podstępne pytanie uśmiechnął się chytrze.
Zaperzony Mongoł nie podejrzewając zasadzki, urządzonej mu przez przyjaciela, odpowiedział bez namysłu:
— Budda nie uznawał ani miłości, ani gniewu i nienawiści, więc stał się beznamiętny, jak bóg, bo urodził się