Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tygrys... sahibie... tygrys! — wyjąkał kornak. — Zaraz skoczy na słonia!
Wystraszony śmiertelnie Hindus nie zgadł jednak.
Tygrys przesadziwszy nagle krzaczastą palmę zniknął w wysokiej trawie.
Rozległ się tam natychmiast przeraźliwy, pełen bólu krzyk człowieka, i głuchy, wściekły ryk tygrysa.
— Naprzód! Naprzód! — zawołał Firlej.
Słoń postąpił kilka kroków ku haszczom coraz wyżej podnosząc trąbę i trwożnie wymachując uszami.
Doktór zobaczył teraz straszną scenę.
Przed nim odkryła się ukryta w krzakach polanka.
Najpierw rzucił mu się w oczy rasowy koń pod bogatym siodłem i wzorzystym czaprakiem.
Leżał na ziemi i wierzgał tylnymi nogami próżno usiłując powstać.
Spod czerwonej terlicy spływała mu po boku szeroka struga krwi.
Doktór domyślił się, że drapieżnik uderzywszy konia potężną łapą zerwał mu zapewne mięśnie lub zgruchotał kość pacierzową.
O kilka kroków dalej Firlej zobaczył wreszcie tygrysa.
Stary, pręgowany kot leżał, przytłoczywszy swym prężnym ciałem jakiegoś człowieka. Zwierz przyciskał uszy do czaszki, jeżył białe bakobrody i bił ogonem po ziemi.
Doktór widział tylko jedwabne, wiśniowego koloru szarawary leżącego człowieka i jego długie zielone buty, bogato haftowane srebrem.
Mimo całej zgrozy sytuacji mignęła mu myśl, że wśród gości radży uczestniczących w polowaniu dzisiejszym, nie zauważył nikogo tak wystrojonego.
Należało jednak działać natychmiast.
Firlej ukląkł i oparłszy lufy sztucera o poręcz palankinu począł mierzyć do tygrysa.
Musiał być bardzo ostrożny, żeby nie trafić w człowieka, obalonego przez zwierza, a jednocześnie rozumiał, że źle