Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Olbrzymie zwierzęta szły powolnym krokiem słuchając głosu siedzącego u nich na karku kornaka — poganiacza.
Firlej jechał w palankinie trzymając w ręku sztucer, znakomitej fabryki „Holland and Holland“ ze zbrojowni radży.
Ścieżka biegła przez grząską równinę zarośniętą wysokimi trzcinami i krzakami ciemnych tamaryndów.
Niewidzialny w gąszczu dzwonił pędzący z gór wartki strumyk.
Świergotały ptaki i szeleściły skrzydłami wielkie, barwne motyle unoszące się nad Firlejem.
Tu i tam przez nieduże polanki przemykały się szakale. Na niewysokim pagórku przywarowała hiena, nastraszona rozlegającym się ze wszystkich stron ciężkim stąpaniem słoni i ich pochrapywaniem. Śmignęła wreszcie do haszczy i gdzieś się zaczaiła.
Z puszczy dobiegał trwożny rechot małp i jękliwe kwilenie sępów wypatrujących zdobyczy.
W wysokiej trawie z szelestem suchych łodyg i badylów sunęły stadka dzikich perliczek, bażantów i czarnych indyków himalajskich, by, dobiegłszy do skraju polanki, wystrzelić jak race do góry błysnąwszy pstrym opierzeniem.
Czasem przekicał zając i ukrył się gdzieś pod krzakiem.
Wreszcie słonie doszły do obszernej kotliny.
Na jej dnie połyskiwało zwierciadło jeziorka, okolonego gmatwaniną młodej porośli, oplecionej różnymi powojami i bluszczem.
Tam i sam biły w oczy barwne bukiety storczyków i jakiś czerwonych, mięsistych kwiatów.
Pomiędzy tymi haszczami strzelały wyżej kępy bambusów i brunatnych, chwiejnych trzcin z czarnymi na wierzchołkach kitami.
Słoń Firleja doszedł do krzaków na dnie kotliny i na rozkaz kornaka stanął, podnosząc zwiniętą trąbę i nadstawiając uszu.
Tropiciel obiegł teren i powrócił mruknąwszy kilka słów do kornaka.