Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nic tego nie widział i nie słyszał doktór, zagłębiony w modlitwie i drgnął nagle posłyszawszy tuż poza sobą głośne parskanie i tupot.
Przez las szedł stary odyniec, błyskając szablami i pozostawiając za sobą płaty piany, spadającej z ryja, i krwi płynącej z głębokiej rany na boku.
Dzik szedł wprost na Firleja.
Miał opuszczony łeb ze zjeżoną na karku szczeciną; małe oczki jarzyły mu się wściekłością.
Zoczywszy człowieka przystanął i przyjrzał mu się z ponurą uwagą.
Po chwili ruszył dalej, minął doktora o dwa kroki i nagle zachwiał się i upadł.
Rzęził i usiłował podnieść się, lecz nie miał już sił. Chrapnął przeciągle i znieruchomiał.
Firlej obejrzał odyńca.
Nie wątpił już, że ponury samotnik spotkał się gdzieś oko w oko z tygrysem — może nawet z tym samym, który zakłócał ciszę minionej nocy, — i stoczył z nim bój.
Świadczyły o tym zerwane płaty skóry na boku i głębokie cięcia na łbie i ryju.
Firlej starał się wyobrazić sobie przebieg tej walki na życie i śmierć, lecz nagle poczuł ogarniający go smutek.
Pochłonięty swym szczęściem stał się dalekim wszelkim przejawom brutalnej walki o byt.
Pragnąłby widzieć dokoła siebie tylko słońce, promienną ciszę i pogodną radość — wszystko to, co wypełniało jego serce, duszę i każdą myśl.
Jak gdyby po raz pierwszy, z bólem serca uświadomił sobie, że życie jest surowe, poza nieznaną ludziom sprawiedliwością nie liczące się z niczym i z nikim, że z jednakowym okrucieństwem i łatwością, niby nikłą bylinę i słabego owada, niszczy zrozpaczonego nędzarza i człowieka, który zdobył sobie największe i najprawdziwsze szczęście.
Doktór westchnął głęboko i szepnął: