Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Księżniczka zaśmiała się nagle i unosząc ramiona zauważyła z gorącym wyrzutem.
— Każdy na pańskim miejscu postąpiłby może tak samo, ale pan na swoim miejscu powinien postępować inaczej...
— Inaczej? — Czyż zrobiłem cośkolwiek niestosownego? Może obraziłem panią? — zawołał takim głosem, że „Knox“ zerwał się w jednej chwili i znowu wytknął łebek poza balustradę.
— Nie obraził mnie pan — potrząsnęła przecząco główką. — Gorzej! Krzywdzi mnie pan bardzo i uczucie tej krzywdy pozostanie we mnie na całe życie...
— Ja krzywdzę panią! Miss Atri! Pani doprowadza mnie do rozpaczy! Ja już nic nie rozumiem, nic! — syczał biegając przed domem i zaciskając sobie głowę rękami.
— Nareszcie jakieś pierwsze prawdziwe słowo! — ucieszyła się dziewczyna. — Istotnie pan nic nie rozumie, albo też nie chce, czy nie ma odwagi rozumieć...
„Knox“ zatupotał łapkami na jednym miejscu i szczeknął zachęcając:
— Śmiało, stary przyjacielu! — wyraził jego zawadiacki, dźwięczny jak dzwonek głos.
Przed domem „Oriental Stocks Limited“ stanął jakiś człowiek.
Młodzi ludzie nie spostrzegli go nawet, więc mógł spokojnie im się przyglądać.
Stał skupiając w oczach całą swoją wolę i ogarniając oboje tysiącami niewidzialnych źrenic. Wreszcie przez jego natchnioną twarz przemknął lekki uśmiech. Unosząc poły długiej szaty kapłańskiej, podszedł do chodzącego szybkimi krokami doktora i powiedział łagodnym, przenikającym do serca tonem:
— Jutro o świcie odjadę, cagan tała. Wykonałem rozkaz Sain-Noina. Doprowadziłem cię do celu, do nowej drogi... Nie zawracaj z niej, bo tak chciał Wielki Duch... i tak przewidział nasz mistrz... Teraz nie jestem ci już potrzebny,