Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Księżniczka spostrzegłszy niepokój pieska zaśmiała się cichutko a jej piękne oczy okryły się mgiełką.
Szybkim krokiem podeszła do drzwi i wyszła za szczekającym radośnie „Knoxem“, który, wpatrzony w swego pana stojącego na przeciwległej stronie ulicy, szalał, jak gdyby zamierzał zeskoczyć z werandy. Tymczasem piesek bynajmniej nie miał tego na myśli.
Ruchy jego i głos wyrażały zupełnie co innego.
„Knox“ tupał z niecierpliwości, a ujadaniem swoim przekonywał swego pana i wołał:
— Nie udawaj, nie rób z siebie wariata! Oj-oj-oj, cóż to za dziwny człowiek! Oj-oj-oj! Chodź bliżej, bo czekamy tu na ciebie od samego rana. Oj-oj-oj! Ileż to sprawiasz mi kłopotu!
— A-a-a, to pan doktór? — przeciągnęła Atri-Maja spod długich rzęs patrząc na kłaniającego się jej Firleja.
— Hau-hau-hau! — zaśmiewał się „Knox“.
— Powracam właśnie z policji — zaczął opowiadać doktór. — Wie pani, że obaj Mongołowie zostali już aresztowani i tylko Sobcow uciekł... Myślałem, że pani jeszcze śpi... Bardzo miła niespodzianka... takie spotkanie... doprawdy bardzo miła... — bełkotał.
— Hu-hu-hu — zanosił się od psiego śmiechu foxterierek i mrużył od natury podbite oko do Firleja.
Stanowczo tracił dla niego szacunek.
— Żeby być aż tak niedomyślnym?! — dziwił się.
Ileż to razy w nocy i wczesnym rankiem ta miła dziewczyna całowała go i szeptała mu do ucha jakieś słowa, które w przekładzie na psi język brzmiały coś w tym rodzaju:
— Widzisz, mały „Knox“ całuję ciebie w sam pyszczek, leć że teraz co tchu do swego pana i liźnij go prościuteńko w nos, ale koniecznie — w nos!
— Hi-hi-hi! — najwyższym dyszkantem chichotał przebiegły „Knox“.
— Jak mógł pan przypuszczać, iż śpię, kiedy już posłałam panu wieść o telefonie z Rungpuru? — spytała przekor-