Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzeczywiście dopiero ósma — zdziwił się urzędnik miarkując, że nieznajomy posiada ściślejsze informacje. — Tyle się już zrobiło od piątej, że zgubiłem rachubę czasu... Wynalezienie kryjówki tych złoczyńców, aresztowanie dwóch Mongołów i wreszcie bezskuteczne poszukiwanie Rosjanina, który zniknął jak kamfora.
— Ach — tak? To Sobcow jednak wymknął się panu, inspektorze? — zaśmiał się ironicznie Hill. — Pan mi przypomina tych inspektorów ze Scottland Yard, których w tak niekorzystnym dla nich świetle przedstawia Conan-Doyle w swych powieściach kryminalnych. Śmiechu jest warta taka robota! Najważniejszy zbrodniarz wyślizgnął się panu pomiędzy palcami! Cha-cha-cha!
— Proszę panów do biura policji! — marszcząc brwi i pokrywając surowością swoje zakłopotanie przerwał drwiny Hilla inspektor.
— Za pozwoleniem! — zwrócił się do niego raz jeszcze Amerykanin. — Za pozwoleniem! Niech pan zechce poinformować nas, czy została przez pana odnaleziona córka radży?
— Nie dostałem rozkazu szukania jej — mruknął urzędnik.
— Możliwe! — zachichotał Hill. — Ale cóżby to była za reklama dla pana, gdyby pan mógł pochwalić się odnalezieniem królewny Rungpuru? Co? Aż się panu ślepie zaświeciły? No, chodźmy, dżentelmeni, do pana inspektora! Niech choć protokół spisze, bo inaczej byłby całkowicie tu zbyteczny...
Za podobne docinki inspektor Spencer zemścił się na cudzoziemcach.
Badał ich prawie trzy godziny, straszliwie długo pisał protokół, poprawiał, uzupełniał i przepisywał go na nowo. Wreszcie oznajmił, że świadkowie, którzy zostaną w swoim czasie wezwani przez sąd, są tymczasem wolni.
— Świetnie! — zaśmiał się Hill. — Wymacerował nas