Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obramiały go ze wszystkich stron parterowe jak i sam dom, obszerne składy murowane z kilkoma drzwiami, przez które wnoszono nabyte przez właściciela towary.
Dziedziniec miał dwa tylko wejścia — jedno przez korytarz od ulicy — dla ludzi, drugie zaś — zapewne dla zwierząt pociągowych i wozów — przez bramę we wschodnim skrzydle zabudowań. W środku dziedzińca widniała studnia z pompą, otoczona lekkim żelaznym ogrodzeniem.
Do rozglądającego się z zaciekawieniem Firleja podbiegł jeden z klerków Parsa — młodzieniec w czarnym fezie i surducie, zapiętym pod szyję.
— Dobry wieczór, sir! — zaseplenił przymilnie. — Ma pan interes do pana Allaedin Husseina?
— Jestem cudzoziemcem — Amerykaninem i chciałbym... — zaczął Firlej, lecz młody Pars nie dał mu skończyć i krzyknął głośno:
— Mister Hill, dżentelmen z Ameryki poszukuje pana!
— Co takiego?! — ryknął radosnym głosem Amerykanin siedzący przy czerwonobrodym olbrzymie. — Obywatel amerykański w tym zatraconym Singribari? Jakież to wiatry go tu przyniosły?!
Wielkimi krokami roztrącając tubylców szedł ku Firlejowi, który patrząc na niego myślał:
— Podobny jest do bociana wśród kacząt!
— How do you do? — potrząsał mu już rękę Amerykanin uśmiechając się do niego jasnymi oczami. — Jestem Ernest Levis Hill, przedstawiciel firmy „Oriental Stocks Limited w San Francisco“! Samotny wygnaniec z Nowego Jorku, zarzucony do tej obskurnej dziury assamskiej, gdzie, gdyby nie whisky, dżin i wcale porządny arak, można byłoby wściec się z nudów.
— Cieszę się, drogi mister Hill, że spotykam tu rodaka! — odpowiedział doktór. — Nie widziałem ani jednego od czterech prawie lat!
— Od czterech lat? — zdumiał się Amerykanin. — Gdzież to pana nosiło aż tyle czasu?