Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wane ptaszki! Nałamałyby sobie pannice głowy, co brać na kapelusze, na rajery, na „boa“, a co na torebki, portmonetki i pantofelki! Bo wybór jest tu większy niż w najmodniejszym sklepie!
Myśląc o tym nie zauważył, że konie skręciły ze ścieżki i wparte w gąszcz krzaków przedzierały się ku wschodowi. Coraz częściej pluskała woda i głośno cmokało błoto pod ich kopytami, gdyż od wieków rozmytymi przez wodę wąwozami ze śnieżnej grani wschodnich Himalajów zbiegały strumyki, potoki i rzeczki, dążąc na bagnistą nizinę „terai“ i dalej — ku Brahmaputrze.
Koło godziny trzeciej po południu jeźdźcy ujrzeli szeroką, pooraną głębokimi koleinami drogę.
Kroczyły nią z północy wielbłądy, wyciągnięte w sznur; skrzypiały przeraźliwie zaprzężone w bawoły arby — ciężkie wozy o dwu kołach; szli i jechali na osłach ludzie w białych i czerwonych zawojach na głowie.
Tu i ówdzie widniały chaty tubylcze — nędzne lepianki o wysoko wzniesionych od przodu strzechach z liści palmowych i z żywopłotem z krzaków tamaryndowych i kolczastych aloesów. Po pewnym czasie jadąc gęsiego skrajem drogi ujrzeli biały murowany domek a nad nim flagę Wielkiej Brytanii.
— O-o! — zawołał Firlej. — Cywilizacja! Jest to zapewne posterunek policji!
Omylił się jednak, gdyż szyld umieszczony na domku, głosił, iż mieści się tu biuro drożnika.
— Wspaniałą ma posadę ten drożnik! — zamruczał do siebie doktór. — Bierze pensję i nic nie robi, gdyż chyba od epoki przedhistorycznych królów indyjskich rydel i kilof nie tknęły tej zakazanej drogi!
Że urzędowy drożnik nie zadawał sobie wiele kłopotu z traktem, o tym wymownie świadczyły głębokie doły, pełne brunatnej wody, wyboje, zwaliska kamieni i błoto nigdy nie wysychające.
Sam drożnik w hełmie z granatową wstążką i mosiężnym numerem na niej siedział w plecionym fotelu. Rozparty