Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteśmy nad potokiem Safa — mówił przyciszonym głosem młody lama, rozkazującym wzrokiem patrząc na Buriata.
— Pójdziesz przed nami, a gdy dogonisz Urusa, będziesz się starał zatrzymać go i jego ludzi — powiedział Unen kładąc ręce na ramionach Dżambojewa i zaglądając mu do oczu. — Jeżeli tego nie uczynisz i zdradzisz nas...
— Guru! Guru! — przerwał mu Buriat klękając i głową dotykając jego kolan.
— Idź! — padł rozkaz.
Buriat wskoczył na siodło i ruszył z kopyta.
— Uprzedzi Sobcowa... — mruknął Firlej.
— Nie! Zginąłby! — odpowiedział lama wzrokiem przebijając czarne zwoje nocy, bo przed świtem stała się jeszcze czarniejsza.
Szli przez pewien czas, prowadząc wierzchowce i pochwytując każdy dźwięk. Gdy wreszcie wsiedli na koń, poczęli sunąć pomiędzy krzakami.
Na wysokim cyplu niby jakieś widmo wyrósł nad nimi biały zarys grobowca słynnego pundity Manu — Hindusa, który miał w górach swoją pustelnię.
Zaczaili się w haszczach i czekali brzasku, a gdy pierwsza szarzyzna przedświtu wsiąkać poczęła w noc i rozpraszać mrok ujrzeli na szczycie wzgórza dwóch ludzi w pośpiechu siodłających konie.
— Odjeżdżają! — zawołał Firlej.
— Naprzód! — krzyknął Unen i smagnął swego konia.
Krętymi załomami stromej drogi pędzili na szczyt przełęczy.
Dopadli wreszcie grobowca i ujrzeli czterech jeźdźców mknących już przez wąską dolinę.
Dżałhandzy zeskoczył z konia i obchodził biały grobowiec.
Po chwili posłyszał coś widocznie, bo ujął do ręki karabin i począł ostrożnie rozsuwać krzaki.
Unen i Firlej posłyszeli niebawem jego wołanie.
Wbiegli do krzaków i zatrzymali się, zdjęci zgrozą.