Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy zbliżyli się do nas, usadowiliśmy Zochnę na jednym z osiołków, urządziwszy dla niej siedzenie pomiędzy dwoma koszami, i ruszyliśmy dalej. Narazie Zochna trochę się bała, ponieważ osiołek dreptał sobie ciągle nad samą przepaścią, wybierając najlepszą drogę. Mądre, ostrożne stworzenie, którego tak niesprawiedliwie dyskredytują ludziska, nigdy się nie potknie, nie upadnie, nie zaryzykuje i nie zbłądzi.
Jechać na nim — znaczy być pod opieką najlepszej niańki. To też wkrótce Zochna całkiem się uspokoiła i nawet ośmielała się chwilami poganiać swego ognistego rumaka okrzykiem:
— Err! — na co zresztą rumak wcale nie reagował i dreptał dalej po dawnemu.
Po półgodzinnym marszu Arab szczęśliwie dowiózł do Ain-el-Hout swoje pomidory, ja zaś — Zochnę, poczem zapaliliśmy latarnie w powozie i pojechaliśmy z powrotem do Tlemsenu, gdyż noc już zapadła.