Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/487

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie mogę tego uczynić! — rzekł, cofając się.
— Dlaczego? — zapytałem.
— Dlatego, że jeżeli ja przyniosę ten papier, to będzie znaczyło, że jestem starszym w Rządzie, a u nas — wszyscy równi! — zawołał.
— Tak! Ali Haddar mówi sprawiedliwie! — oznajmili inni.
— Cóż mam robić? — zadałem pytanie.
— Napisz ten papier w czterech egzemplarzach i daj każdemu z nas! — poradzili.
— Pomyślałem wtedy — ciągnął dalej pułkownik, — że jeżeli każdy dokument będę zmuszony posyłać w czterech odpisach, to moi urzędnicy będą zajęci wyłącznie przepisywaniem. Robić tego nie zamierzałem. Trzeba jednak było znaleźć wyjście z sytuacji.
— Dobrze! — rzekłem wreszcie. — Więc ani Ali, ani ty, ani ty, ani ty, Hadż ben Sliman, nie możecie wziąć tego papieru?
— Nie, bo „kanuny“ nasze zakazują! — odparli wszyscy posłowie.
— Jeżeli dam wam cztery odpisy, to przecież wszystkie będą stanowiły jeden tylko papier, który przysłał wam Sułtan? — zapytałem.
— Sprawiedliwie mówisz, Sidi! — złagodzili się posłowie.
— Doskonale! Więc wyobraźcie sobie teraz, że przyszedł do mnie od Rady jeden tylko człowiek, ale taki, któryby miał od każdej partji po jednej głowie, jednem sercu i jednej ręce. Rozumiecie?
— Rozumiemy, sidi!
— Takiemu mógłbym dać tylko jeden papier, a on wziąłby go za cztery rogi czterema rękoma i poniósłby do Rady. Mógłby ten czołwiek uczynić tak, zgodnie z waszemi „kanunami“?
— Ten człowiek o czterech głowach, rękach i sercach mógłby przyjąć jeden papier od ciebie, sidi! — zgodzili się tubylcy.