Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

punkt administracji francuskiej. Czterech urzędników z rodzinami i lekarz, kilku konnych żołnierzy tubylczych — to i wszystko. Tymczasem w siedmiu wioskach pędzi swe pierwotne, odrębne życie 15 000 tubylców i pięćset starych marokańskich rodzin izraelickich; dokoła zaś w pustyni, w stepach alfowych i w górach, koczują tysiące nomadów.
Mijamy bardzo malowniczy gmach rządowy o dwóch wieżach i pięknem wejściu. Przed tym budynkiem ciągną się długie, białe zabudowania, gdzie mieszczą się różne biura, poczta, telegraf, oraz mieszkania urzędników. Na uboczu buduje się kościół, który mają objąć „biali bracia Sahary“. Zatrzymujemy się przed pałacykiem państwa Pariel, gdzie nas wita służba arabska, uprzejma i rozpromieniona. Wchodzimy na duży obszerny taras, skąd widzimy ogród owocowy, szpaler palm daktylowych z kiściami złocistych owoców; nad niemi zawzięcie pracują wróble, a mały piesek pani Pariel czyha na strącane przez ptaki daktyle. Dalej za ogrodzeniem domu wznoszą się korony palm oazy, otaczającej dzielnicę rządową ze wszystkich stron. Dom Pariel’ów, urządzony bardzo wygodnie, przepełniony jest pięknemi okazami sztuki afrykańskiej, ładnemi obrazami i książkami. O, książek, miesięczników i dzienników — mnóstwo! widzę je wszędzie! Te cztery rodziny europejskie, rzucone na pogranicze Sahary, czytają bardzo dużo i posiadają obszerniejszą i głębszą wiedzę, niż mieszkańcy wielkich miast, odrywani od pracy umysłowej ohydnym zgiełkiem życia ulicznego. A jak tu ludzie znają swój kraj! Geologja, klimatologja, zoologja, botanika, historja, etnografja, język — wszystko to jest wystudjowane starannie i szczegółowo.
Na nas czekała już bardzo przytulna oficynka, gdzie rozgościliśmy się na dobre.
Pułkownik miał rację — zaczyna kropić deszcz. Nie jest to zbyt pożądane dla podróżników zjawisko, lecz dla palm daktylowych, a jeszcze bardziej dla ich właścicieli — jest to skarb.