Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nią, wyrzuciła obłok kurzu i zakryła nim zwierzę. Gazela stanęła dęba, lecz po chwili uczyniła ogromny skok i pomknęła, sadząc przez kępy trawy.
Powtórzyła się scena, obserwowana przeze mnie w Mongolji, gdy tam polowałem na dżerenie (gazela gutturosa). Ruszyliśmy naprzód, gazela zaś mknęła równolegle z nami, trzymając się w jednej odległości, aż, prześcignąwszy nas, szalonym pędem przecięła nam drogę i zaczęła się oddalać prześladowana memi strzałami.
Pamiętam, jak w jakiemś piśmie łowieckiem podawano w wątpliwość moje obserwacje, dotyczące obyczajów gazeli mongolskiej. Teraz widziałem to samo kilkakrotnie w Afryce północnej, a ten nieobjaśniony niczem zwyczaj gazel przecinania drogi nieprzyjacielowi potwierdzili mi myśliwi miejscowi.
Druga z widzianych przez nas gazel, również przeszła nam drogę, ale w znacznie większej odległości, wnosząc z jej śladów na piasku.
W Tendrara, do której z obydwóch stron, od SW i NE podchodzą dwa niewysokie, już rozsypujące się grzbiety górskie, nagie i popękane, — mieści się mała osada administracyjna francuska. Jeden urzędnik z żoną — młodą elegancką Paryżanką, i kilku kawalerzystów arabskich mają tu swoją siedzibę.
Poczęstowano nas kawą i — ruszyliśmy dalej.

Znowu step alfowy, lecz już coraz częściej przerywany pasmami piasku i gliny z drobnemi kamieniami. Żadnej żywej istoty, — ani ptactwa, ani jaszczurek nie spotykaliśmy tu. Tylko około jakiegoś wyschłego uedu[1] spostrzegliśmy kilka dropi. Zapolowaliśmy na nie z p. de Vitasse, lecz bardzo niepomyślnie. Na nasze usprawiedliwienie muszę powiedzieć, że zrywały się daleko, a gdy zniechęceni włożyliśmy dubeltówki do futerałów, jeden z tych pięknych okazów wyleciał o jakie trzydzieści kroków od samochodu, z gęstej trawy, gdzie siedział zaczajony w jakimś rowie.

  1. Rzeka.