Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śpiewacy, muzykanci, akrobaci, poskramiacze wężów, znachorzy, wróżbiarze i jeden Allah wie, kogo tu niema!
Poważni bardowie i religijni poeci, znawcy i twórcy „madih“, czyli poezyj, wysławiający Proroka, tylko zrzadka tu zaglądają. Mają inny teren, siedzą bowiem w cieniu drzew na placyku w pobliżu meczetu Kutubia. Opowiadano mi z róźnych stron, że w Marrakeszu nie odczuwa się żadnej politycznej agitacji. Tu może więcej, niż w innych miejscach Marokka, życie tubylców płynie swoim własnym prądem, wcale się nie łącząc z życiem francuskiej administracji. Nie wiem, czy można to brać całkiem dosłownie, jednak stwierdzam, że tu się wyczuwa przyjacielskie współżycie Berberów i Arabów z Europejczykami i nie widać tych podejrzliwych i wrogich spojrzeń, jakie dają się pochwycić w Taza, Fezie i nawet w Sale.
— A! — zawołał p. Delarue, zaglądając nadół. — Dziś mamy zaklinaczy wężów. Pokażę państwu coś zabawnego!
Zeszliśmy do biura i p. Delarue zawołał woźnego „czausz‘a“ i coś mu objaśnił.
Wkrótce „czausz“ powrócił i wprowadził do gabinetu p. Delarue wysokiego, chudego Berbera z dwoma długiemi koszykami, obwiązanemi płótnem. Ukłonił się, wypowiedział powitalny frazes i usiadł na podłodze w głębi pokoju. Zdjął płachtę z jednego kosza i, zakasawszy rękawy brudnego burnusa, zapuścił do kosza rękę. Po chwili wyjął grubego węża, długiego na metr i rzucił go na posadzkę; za tym wężem zjawiły się w ten sam sposób dwa inne. Węże, rzucone na zimną kamienną posadzkę, zaczynały kręcić płaskiemi głowami, otwierając szerokie paszcze, lecz Berber dotykał tych jadowitych pysków ręką, zlekka przyciskając je do ziemi, poczem gady pozostawały nieruchome.
Z drugiego kosza wyjął ciemnego, prawie czarnego węża, znacznie dłuższego. Ten dość szybko rzucił się naprzód, uniósł trochę głowę i zaczął już rozdymać szyję, lecz poskramiacz uspokoił go odrazu i zmu-