Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na trzecie — podano baraninę pieczoną, a tak miękką, że z łatwością udało mi się parę razy skubnąć wcale niezłe i tłuste kawałeczki. Nasi Arabowie-studenci zajadali sobie tłuste potrawy z wielkim smakiem, głośno mlaszcząc wargami, przyczem popijali je wodą, podaną w ogromnych szklankach. Ale wody stanowczo się tutaj boję, jest mętna, żółtawa i czuć ją malarją, lub tyfusem.
Na czwarte podano wreszcie „kus-kus“ (którę lubię i które już jadłam), przekładane rodzynkami, jajkiem na twardo i... znów naturalnie baraniną. O, szczęście! łyżki nam podano — choć Arabowie jedzą w dalszym ciągu tylko trzema palcami, robiąc z kaszy małe kulki i łykając, jak indyki! Okropność!
Teraz to już porządnie sobie podjadłam. Pp. Halmagrandowie znowu się zaśmiewają z mojej radości na widok łyżek. No wreszcie deser! Ach jakie cudne winogrona — od najciemniejszych do najjaśniejszych — wszystkie tonacje, wszystkie barwy i grona olbrzymie, jak śliwki! Teraz kolej na obmywanie rąk. Wnoszą misę, prześlicznie rzeźbioną, pozłacaną i takiż imbryk, różowe mydełko i różowy haftowany ręcznik — wszyscy zkolei obmywają ręce. O! z wielką rozkoszą!
Wnoszą teraz kadzidła, olejki różane i fiołkowe, ambry przeróżne, — perfumują nam szaty. Bardzo to miłe, bardzo!...
Po chwili znów herbata z miętą świeżą i aromatyczną i moc słodyczy, których już absolutnie jeść nie mogę, więc biorę tylko do ust i umiejętnie wyrzucam za sofę, między poduszki. Strasznie mi się chce zapalić papierosa, ale tu uważa się to za hańbę dla kobiety, więc się wstrzymuję.
Pani Halmagrand zaprasza teraz kadi’ego, ażeby podszedł do nas, więc staruszek, oddając cześć po wojskowemu, zdjął sandały i boso, widocznie zaznaczając swój najwyższy szacunek, zbliżył się i usiadł na poduszce. Uprzednio, w antrakcie między herbatą i obiadem, zniknął na chwilę, ażeby w oddalonej komnacie