Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nas kilku „szauszów“, czyli niewolników i zaprowadziło w głąb do ogrodu, a później po schodach na taras.
Tam już oczekiwano nas z honorami. Pan domu, Sidi-Abia, starzec 60-letni z długą, siwą brodą, dużym haczykowatym nosem, w okularach, białym burnusie i jasno-żółtych „babuszach“, z chytremi, czarnemi, latającemi oczkami i dwaj jego synowie: starszy, — zupełnie prosty, źle ubrany i mówiący tylko po arabsku, a usługujący przy stole wraz z niewolnikami, i młodszy — elegancki, strojny, piękny młodzian, zupełnie inteligentny, doskonale mówiący po francusku i kształcący się w agronomji (najwidoczniej — pieszczoszek papy!). Taką różnicę pomiędzy braćmi podobno bardzo często spotyka się w Marokku, a powoduje ją prawdopodobnie wielożeństwo ojców. Stary Sidi-Abia jest „à plat ventre“ przed Halmagrandami.
Wizytę zaczęłyśmy naturalnie od zwiedzenia pałacu i ogrodu, któremi tubylcy ogromnie się szczycą, najwidoczniej pragnąc imponować cudzoziemcom. Więc też od góry do dołu pokazali go nam włącznie z haremem, w którym ukazało się dużo ładnych i miłych kobiet. Młodszy syn, dość postępowy i, zdaje się, wielki zwolennik francuskiego życia i głównie — używania... z lekką ironją objaśniał nam różne tradycje i zwyczaje swego rodu, bardzo podobno starożytnego. Trzeba tu dodać, że Berberowie, oprócz niezliczonych tradycyj wspólnych muzułmanom, a nadto specyficznie narodowych, posiadają jeszcze odrębne w każdej wielkiej rodzinie zwyczaje i obyczaje i tu, doprawdy, można stracić głowę w tym labiryncie.
Pałac jest piękny, ale bardzo zaniedbany. Najwięcej podobała się nam wielka sala do przyjęć świątecznych, lub weselnych, w której sufity, cudnie rzeźbione, tworzą kopułę, gdzie zamiast okien są prześliczne, różnokolorowe witraże; w alkowach — niezliczone makaty, dywany i jedwabne poduszki, a pośrodku — przepiękna marmurowa muszla, z której wytryska fontanna, wiecznie szemrząca. Na tych poduszkach — usado-