Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W dzielnicy zaś arabskiej gnieździ się jakieś wypadkowe, pstre zbiorowisko ludzi z przeróżnych szczepów, właściwie — albo bezdomni biedacy, parjasi, albo szumowiny, ptaki, żyjące z dnia na dzień, czasem drapieżne ptaki, lecz ten gatunek jest tu nader rzadki, gdyż policja pomyślnie i energicznie na nie poluje.
Gdy szukaliśmy z żoną moją miejsca, gdzie można usłyszeć muzykę i śpiewy tubylcze i zobaczyć tańce, trafiliśmy do jakiejś szalenie brudnej spelunki, gdzieby się przydała brygada sanitarjuszów z formaliną, karbolem i chlorkiem. Powitało nas tu dwuch tęgich, nader poufałych drabów, którzy wprowadzili nas do malutkiej izby o jedynem wąskiem okienku i usadowili na wysokim kuferku, podłożywszy pod nas uporczywie i długo używaną poduszkę. Następnie weszły kobiety w różnobarwnych strojach, z świecidełkami i klejnotami na szyjach, piersiach, we włosach i uszach. Przyglądam się tym klejnotom i widzę, że pochodzą z Paryża, z okolic gare de l’Est, gdzie się mieści moc drobnych fabryczek dla wyrobu tego rodzaju towaru. Kobiety miały odsłonięte twarze o mocno podczernionych oczach i brwiach, połączonych w jeden szeroki łuk zapomocą czarnej farby. Umalowane policzki i usta, jakieś kółka, wężyki, strzałki, kwadraciki, wytatuowane na czołach, brodach, policzkach i rękach, dopełniały tego obrazu w takim stopniu barwnego, że zapragnąłem go sfotografować. Jednak wszystkie kobiety — pierzchły natychmiast, pozostawiając tylko jedną — młodą, wiotką, o ostrem, drapieżnem spojrzeniu.
Jeden z drabów objaśnił mnie, że fotografowanie przynosi nieszczęście lub chorobę, a więc tylko młoda tancerka i on z towarzyszem mogą się fotografować.
— Czyż nie jesteście wyznawcami Proroka? — spytałem go.
Wzruszył ramionami i odparł.
— Owszem, tylko nie Mahometa, lecz Ben Slimana. Jesteśmy ze szczepu Mlaina...