Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ XVIII.
WSPANIAŁY JOWISZ,
NOWY PROROK I NIEZNANE BOGI.

Nazajutrz o wschodzie słońca, o godzinie modlitwy porannej, stał już przed hotelem nasz samochód, a szofer umiejętnie układał bagaże.
Żegnani przez gościnnych państwa Ossun i służbę arabską, ruszyliśmy w drogę. Jechaliśmy na zachód, ku morzu, lecz przed niem były jeszcze nieznane nam, a pociągające miejscowości.
Cała droga aż do dopływu rzeki Sebu przedstawia kraj rolniczy, o wysokiej kulturze; tylko w jednem miejscu przecinamy kamienistą pustynię, gdzie nie widzieliśmy nic, oprócz szarańczy, czarnego pustelnika i skorpionów. Spotkaliśmy tu skorpiony dwóch odmian — jedna — to wielki czarny skorpion, o żółtych nogach i małych kleszczach — Androctonus bicolor — i druga — to mały, zabarwiony na żółto — Butus occitanicus.
Przebywszy tę smutną pustynię, którą Zochna nazwała „równiną beznadziejności“, zaczęliśmy wjeżdżać na wysokie wzgórza — aż się znowu rozpoczęły żyzne pola, ze ścierniskiem zboża i winnicami.
Na lewo od drogi widzieliśmy coś nakształt zburzonych murów, lecz były to różowo-szare skały, porwane, poszczerbione, potrzaskane.
Instynkt myśliwski poddaje myśl, że śród tych przeciętych szczelinami skał i śród zwałów kamiennych powinny się czaić szakale, a podpowiada dobrze, bo, gdy nasz samochód ryknął na jakiegoś zadumanego na ośle