znajduje w pobliżu wody, bez której długo obejść się nie mogą.
Ujechawszy 40 kilometrów od Fezu i pozostawiwszy poza sobą dolinę rzeki, przecinaliśmy rozległą równinę, przez którą przechodziła szosa, bardzo przez „kamiony“ i lekkie samochody zniszczona.
Ujrzeliśmy tu duży obóz, złożony z kilkunastu namiotów płóciennych, wozów, beczek z wodą, koni i szopy drewnianej.
Tłumy łudzi wyległy z kilofami, młotami i rydlami na szosę, robotnicy rozbijali kamienie, rozsypywali szczebionkę równą warstwą na szosie, zwozili piasek, kopali rowy, stawiali słupy telegraficzne, a w oddali dymiła lokomobila z ciężkiemi walcami do wtłaczania w ziemię kamiennego nasypu.
Gdy zbliżyliśmy się, rzuciły się nam w oczy uzbrojone patrole i dziwny wygląd pracujących ludzi. Żadnej wesołej lub uśmiechniętej twarzy, żadnego gwaru, żartów i figlów, tych nieodstępnych towarzyszy pracy. Ludzie mieli wygląd ponury, mocno zaciśnięte wargi, złośliwe błyski w oczach. Wydało mi się, że jestem śród „katorżników“ syberyjskich. Oblewali się potem, który spływał im z gołych grzbietów, ramion i piersi, prażonych niemiłosiernem słońcem, oblepionych kurzem i gryzionych przez natrętne muchy, czarną chmarą latające dokoła. Byli tu blondyni o białej skórze i niebieskich oczach, bruneci z ciałem niby z bronzu, byli zupełnie czarni, jak gdyby z hebanu wyrzeźbieni, połyskujący od potu.
— Muzeum typów i ras! — zawołał ze śmiechem któryś z towarzyszących mi oficerów. — Niemcy, Francuzi, Włosi, Hiszpanie, Maurowie, Senegalczycy, Murzyni...
— To oddział, złożony z aresztantów wojennego więzienia, a posłany na roboty budowlane — objaśnił mi drugi. — Niech się pan tylko im przyjrzy! Co za typy! Są to najciężsi zbrodniarze.
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/241
Wygląd
Ta strona została skorygowana.