Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiara w przeznaczenie, które ma ich doprowadzić do potęgi i świetności, w nagrodę za wierność nauce Proroka i za cnoty.
Myślałem tak pewnego dnia, idąc sam od Meszuaru w stronę ulicy El Doub. Nagle uczułem, że ktoś dotknął mego ramienia. Obejrzałem się. Za mną stał nieznajomy człowiek o niewieściej twarzy i gorejących oczach, otulając się w czarny burnus.
Czekałem, co powie ta osobistość tajemnicza.
— Medersa, meczety, dar, fonduki, kissaria, cmentarze, koszary... — recytował poważnym, przejmującym głosem, odcinając każde słowo.
— Nie rozumiem! — odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
Nieznajomy spuścił oczy, niby zmieszany, lecz po chwili podniósł je znowu i szepnął po rosyjsku:
— Kiedy pan przyjechał z Rosji?
Narazie zawahałem się, lecz odpowiedziałem w tymże języku:
— Niedawno...
Uśmiechnął się i szepnął znowu:
— Robota idzie wszędzie...
Zrozumiałem, że mam przed sobą albo agenta komunistycznego, albo szpiega i prowokatora, więc zapytałem:
— Jaka robota?
Zmieszał się i, zawijając się w burnus, zaczął się szybko oddalać. Wkrótce zniknął w tłumie przechodniów.
Tego zagadkowego człowieka spotkałem jeszcze raz około bramy Bab Guissa, gdzie słuchałem z Hafidem barda-włóczęgę. Podszedł do tłumu, nie zauważywszy mnie. Poczuł jednak mój wzrok na sobie i natychmiast odszedł, nie oglądając się.
Przypomniałem sobie 1919-ty rok na Syberji, gdy do koczowisk Kirgizów, do wojsk muzułmańskich, walczących w armji admirała Kołczaka, przybywali mułłowie i ulema tatarscy i baszkirscy, szerzący pro-