Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzącemi się w niem węglami. Dokoła dziedzińca na wysokości trzech metrów nad nim, ciągnęła się drewniana galerja z wychodzącemi na nią drzwiami, które tak samo były zawieszone tkaninami. Jakieś postacie snuły się tam, stały w zacienionych kątach, oparte o balustradę. W jednym z pokojów warczał bębenek i jęczał flet.
Zjawił się służący, położył dla nas na posadce kobierzec, postawił niski stolik z tacą, na której znajdowały się dwie szklanki i ołowiany dzbanek z herbatą straszliwie słodką i zaprawioną świeżemi, zielonemi liśćmi aromatycznej mięty.
Hafid powiedział coś słudze, który skinął głową w milczeniu i po chwili postawił przed nami koszyczek ze słodyczami. Były tam „hadda“ — ciastka na miodzie, suszone figi i daktyle.
Zaczęliśmy pić herbatę i rozmawiać, gdy nagle zjawiło się dwuch posługaczy, którzy postawili na ziemi cztery wysokie blaszane świeczniki z płonącemi świecami.
Po nich wszedł młody tubylec, zwinny, wiotki i przystojny. Miał na sobie długą żółtą koszulę, przepasaną szarfą. W ręku trzymał krzywą szablę, tak zwaną „sekkine“ o szerokiej i krótkiej klindze.
Obejrzał się dokoła i machnął szablą. Stal ze świstem przecięła powietrze, a młodzieniec zadał nowy cios, po nim jeszcze, ciągle zmieniając sposoby rąbania, aż wreszcie zaczął zniżać ciosy, coraz bardziej zbliżając je do płomyków palących się świec. Po kilku uderzeniach obciął wszystkie knoty i zgasił świece. Po chwili pokazał inną sztukę. Jeden ze służących trzymał między palcami świeżą figę, a mistrz przeciął ją na dwoje, uderzywszy z całym rozmachem, nie zawadziwszy o palce i nie wytrąciwszy owocu.

Gdy przedstawienie było skończone, weszli muzykanci i rozległy się dźwięki bębenków, tamburynów, fletu i „rbab“[1]. Grano zwykłą rytmiczną, monotonną

  1. Skrzypce o dwuch strunach.