Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wichru i sunęła powoli, zwężając się i wyciągając. Wkrótce dotknęła skraju księżyca i nagle topnieć w nim zaczęła, tylko księżyc jął jednocześnie ciemnieć, nabrzmiewać szkarłatem, podobnym do żywej krwi, następnie stał się szarym, aż znikł bez śladu, ale znikła i chmura, utonąwszy w czarnej otchłani nieba.
— To zaćmienie księżyca! — zawołał, zbliżając się do mnie jeden ze stojących na pokładzie pasażerów. — Mogę służyć panu lornetką?
Podziękowałem i zacząłem przez doskonałego Zeissa oglądać księżyc, który powoli odsłonił mały rąbek pokrywającej go czarnej płachty — cienia naszej planety. Cienka nitka, niby zgięty drut, rozpalony do białości, zawisła w otchłani czarnego nieba, lecz stawała się coraz szersza i jaskrawsza, aż się zmieniła w wąski sierp, w półksiężyc, w błyszczącą, niby wymytą lub odpolerowaną na nowo tarczę, w blade oblicze smętnego trupa — nieodstępnego towarzysza i „memento mori“ ziemi.
— Pełne zaćmienie, bardzo ładne! — odezwał się mój sąsiad.
Przyjrzałem mu się bacznie. Był to oficer marynarki hiszpańskiej. Młody, przystojny, silny, o śniadej twarzy i śmiałych oczach, które z pewnością widziały już przed sobą śmierć. Znam takie oczy i śród tysiąca wynajdę je odrazu.
— Pan płynie, prawdopodobnie, na wojnę? — zapytałem, wskazując ręką na południe.
— Tak, na swój okręt! — odparł. — Będziemy bombardować lewe skrzydło tych bandytów z Riffu, co się ważą targnąć na prawa Hiszpanji w Marokku.
Milczałem, gdyż z gazet wiedziałem, że wojska arabskiego wodza Abd-El-Krima pomyślnie wypierały Hiszpanów z południowych części ich marokańskich posiadłości, co bardzo trwożyło rząd madrycki.
— Niech pan spojrzy na to morze! — szepnął, oczami wskazując na białe grzywy bałwanów, mknących jak do ataku. — Niech pan spojrzy... Tą drogą