Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by się umyć nieco, kudły rozczesać i przyodziać się jako tako.
— Przyszła... przyszła wszakże! — krzyczało coś w sercu i głowie Andrzejka.
Już drugi bowiem dzień czekał na przybycie El, dręczył się i prawie rozpaczał.
— Cóż ja dla takiej Grzymalitki? Proch pod stopkami, suchy liść, wiecheć słomy! Kiej byś mnie obaczyła, dziewczyno, w sieczy albo w zapasach na topory, no, tobym może tak nie myślał...
Skończyła się teraz męka oczekiwania i jad zwątpienia zatruwający Andrzejka.
— Przyszła El, jak przyrzekła na zamku! El! El!
Śpieszyły się chłopaki okrutnie. Z pośpiechu wszystko im z rąk leciało, w mocnych łapskach rwały się i pękały rzemyki i pasy; w szwach trzeszczały portki i kurty łosiowe. W końcu byli gotowi i polecieli jak szaleni. Przodem pędził niby jeleń Andrzejko a za nim, ni to goniące go tropem wilki — bracia Komarniccy i Waśko.
Zawiszy wiatr czapkę zerwał i płowa a od wiatru i słońca jeszcze bardziej spłowiała czupryna opadła na ogorzałe czoło i uszy. Nie zważał już na nic. Pędził jak wicher halny i usta same szeptały w takt serca łomocącego w piersi:
— El! El! El!
I takim to pędem wpadła ta czwórka do izby panów i z tupotem skórzni stanęła w osłupieniu przy progu. Bowiem i ich olśniła cudna, słodka uroda Gniewoszowej wnuczki.
W izbie ucichła głośna rozmowa biesiadna.
Wszyscy w jednej chwili wyczuli, że ma się stać coś uroczystego i rzewnego.
Dziewczyna podniosła się z ławy i trzymając w ręku krzyżyk turkusowy zbliżyła się do Andrzejka.