Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ IV.
W RĘKU KRYSTYNA CHWALIBOGA.

Zawisza Czarny i Janko Farurej rozgościli się w osadzie bronnej nie tylko na dwa dni, jak zamierzali, ale na cały tydzień. Tak wypadło mimo ich woli i chęci. Zaczęło się od tego, że rumaki, przez hajduków poranione, rozchorzały się rycerzom, jeść przestały i osłabły tak, że pokładały się raz po raz.
To było najgorsze, a poza tym i inne jeszcze przyszły niedole. Pięciu pacholików służebnych w bitwie pokłutych i posiekanych z nóg zwaliła gorączka, majaczenie i bóle.
Obaj rycerze też nie łatwo z ław się podnosili, bo i ich bolały kości i paliły blizny powoli się gojące.
Andrzejko Zawisza, bracia Komarniccy i Waśko Popiel, poranieni i potłuczeni, cierpieli bardzo i Bóg jeden wiedział, ile ich to kosztowało, by nikomu z bólami swymi się nie zdradzić. Chodzili twardymi krokami, głowy nosili wysoko i tylko zęby zaciskali, by nie jęknąć lub nie syknąć. Udawali, że nic im nie jest, gdyż bali się jak zarazy morowej, że a nuż Sulimczyk spostrzeże coś i słabych dzieciuchów ze sobą nie weźmie na sławne życie bojowe, co im się przedstawiało jako najwspanialsze, najradośniejsze gody, jak wielka, huczna uczta, bo tak właś-