Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ II.
W PUSZCZY BIESZCZADSKIEJ

Tymczasem w puszczy, ku której kierowały się spojrzenia zaniepokojonych matek, panował półzmrok i cisza. Zdawało się, że wszystko wokół wymarło czy też wywędrowało gdzieś i odleciało, przerażone mroźnym oddechem zimy.
Ale co to?
Gdzieś na wierzchołku świerka zaskrzeczała trwożnie sójka a głos jej poderwały wnet dwie sroki i rozkrzyczały się na cały bór.
Z gęstego podszytu leśnego z łopotem skrzydeł i głuchym krzykiem wyleciał głuszec i śmignął śród oszronionych pni świerkowych strząsając z gałęzi śnieg rozsypujący się na twarde, suche iglice.
Chwila ciszy, niedługa chwila... bo wnet przekicał zając, znacząc się śród pędów olszynowych puszystym, szarym smużem i białym osmykiem.
Tuż za nim jeżąc szczecinę na karku i zgrzytając szablami o fajki przemknął z głośnym fukaniem dzik roniąc białą pianę.
Tuż nad nim, przefruwając z gałęzi na gałąź, leciała sroka.