Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gębie z lekka, dla pouczenia ino, ale ów Stanko krew gardłem i nosem oddawać wnet począł i niewiadomo z czego przed wieczorem dychać nagle przestał.
Na dziedzińcu zagrody Mikloszowej goniec starościński, Prandota Chłopicki zgromadził tedy lud w róg trąbiąc rozgłośnie, a gdy wszyscy się zbiegli i stanęli kołem — milczący i czujni, mówić począł:
— Pan mój — starosta stryjski i chorąży ruski, Zaklika Toporczyk — powołuje mężów na naradę do Sambora, wszystkich, w których krew lechicka płynie, a i tych też, którzy o ojcowiznę naszą wspólną — Polskę troskają się i dobrze ze szczerego serca jej życzą, jako też i my im wspólnie na tej ziemi żyjąc życzymy. Za niedzielę macie się stawić orężnie, wedle zwyczaju i powinności!
— Wici? — mruknął Miklosz spode łba patrząc na Prandotę.
— Wici! — kiwnął głową goniec. — Słuchajcie teraz obydwoma uszami! Do Sambora mają przybyć mężowie, co już trzydzieści przeszli wiosen, a młodsi od dwudziestu niech nie zwlekając obsadzą Beskidy od wierchu Halicza aż po Pikuj; od Halicza zaś do Sącza straż trzyma już kasztelan lubelski, Jan ze Szczekocin, i rycerstwo ziemi bieckiej, od Pikuja znów do Świcy straż dzierżyć będą pod okiem Czarnoty z Doliny — Skolscy, Matkowscy, Łopuszańscy, Topolniccy i Wołosi — pasterze i syrowary spod Tuchli.
— To widać, znowu tatarska na nas sunie nawała? — spytał błyskając zawziętymi oczami Janko Zawisza, za którego plecami kryła się głosem rogu nagle zaniepokojona Oluchna.
— Nie! — potrząsnął głową Prandota. — Nie! Osłabła już moc tatarska i chanowie nie ważą się teraz na dalekie wyprawy. Pamiętają oni miecz pobożnego knezia Hen-