Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niegdyś nasz wspólny, szlachetny przyjaciel, Olaf Nilsen?
— Olaf Nilsen! — wyrwało się z piersi Elzy głębokie westchnienie.
Po chwili zmarszczyła brwi i podniosła śmiałe, surowe oczy, mówiąc:
— Nie zapomniałam nic — ani Olafa Nilsena, ani tego, co zaszło za jego życia!
Pitt Hardful wpatrywał się w twarz stojącej przed nim kobiety i widział, jak mgiełka smutku i rzewności okrywa jej oczy i kryje się koło ust, gdzie głębiej zarysowały się dwie bruzdy.
Elza otrząsnęła się z wzruszenia i uśmiech łagodny znowu rozświetlił twarz jej i oczy.
— Cieszę się, że nie zawiodłam nadziei pana, kapitanie! — rzekła. — Ale ryzykował pan w każdym razie!
— Nie! — odparł stanowczo Pitt Hardful. — Grałem z całem przeświadczeniem wygranej. Stawiałem przecież na Elzę Tornwalsen, a ja przecież dobrze znam tę panią!
Zaśmiał się dobrodusznie.
— Znał ją pan — tak raczej należałoby powiedzieć! — odparła cicho. — Od tego poranku, gdy kapitan opuścił Hadsefjord, dużo nowych szczerb i skaz wyrzeźbiły fale na skałach Lango... bardzo dużo... bo to już wieki całe minęły... wieki!
— Czas ten wydał się pani tak długim? — zapytał pośpiesznie, mając nadzieję, że posłyszy coś ważnego, a otwierającego mu oczy na to, co, jak czuł bezwiednie, było dlań ważnem i drogiem.
— Nie tyle sam czas, ile to, co przewinęło się przez niego, co wciąż się zmieniało, jak przypływy i odpływy,