Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i skrzynie, zamykane na srebrne klamry i przemyślne zamki wiszące, a sędziwa Elza cichym głosem opowiada stare sagi o wikingach, o królu Eryku Zdobywcy, pokazuje dłonią zgrzybiałą przepastne głębie, ukryte wśród raf, i leżące na ich dnie skamieniałe korabie, miecze, tarcze i wojowników w zbroicach i hełmach. Obdarza starucha swoich gości młodych i wesołych, zapatrzonych w nią i zasłuchanych, a oni pytają zdumieni, skąd wzięła tyle złota? Wtedy nową opowieść snuje sędziwa Elza. Mówi o mocarnym Olafie Nilsenie, którego najstarsi rybacy z Lango pamiętają jeszcze, o kutrze „Witeź“, pływającym po gorącem morzu, a potem prującym fale i ryjącym zwarę siwą na Oceanie Lodowatym, gdzie biegł szlakiem Selfa Otera aż kotew rzucił przy brzegu pustynnym. Inny już człowiek, którego załoga nazywała „białym kapitanem“, nauczył żeglarzy szukać i wyrywać ziemi dziwaczne kawały złota i żółty ciężki piach, połyskujący przy ogniu.
— Gdzież jest ten „Biały Kapitan“? — pytają chłopaki, dotykając dłoni staruchy.
— Czy był piękny i dobry? Jak miał na imię? — szepcą dziewczyny, zaglądając w oczy Elzy sędziwej.
Długo milczy, aż wraz z westchnieniem wyrywa się jej cichy, rozpaczliwy jęk:
— Nie wiem... nie wiem!... Czekałam na niego całe życie, lecz „Biały Kapitan“ nie przybył do Hadsefjordu. Przepadł, jak Eryk Zdobywca, szukający na północy ognistej góry — siedziby duchów promiennych... Miał na imię Eryk... Sztorman Nilsen nazywał go „Siwir“, co znaczy „surowy“, inni woleli nazywać go „Białym Kapitanem“...