Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skarby północy, chciał podnieść biedaków upadłych, prawił coś zgoła niezrozumiałego o przekształceniu duszy współczesnej... Duszy? Dusza ta nie pragnie już ani wolności, ani wysokich ideałów, ani braterstwa i równości, zato drży do dobrego jadła i picia, do kabaretu z nagiemi dziewczyskami, do cygar, do używania wszelakiego, byle prędzej i więcej... Śmieszne więc są mrzonki i zapędy tak poważnego i zdolnego człowieka, jak kapitan Pitt Hardful! Jeżeli dłużej będzie obstawał przy swym marzycielskim planie, stanie się wszystko tak, jakgdyby kapela z nut odegrała. Cha-cha-cha! Esuperanzo Gradaz wie, że pomiędzy drabami, którymi wypchano statki, płyną wysłańcy centralnej rady socjalistycznej, a obok nich, być może, w tych samych kabinach ludzie, podesłani przez związek przemysłowców i bankierów. Atak rozpoczną socjaliści, jako głupsi, mniej wyrobieni i mniej ostrożni, a gdy ci porobią luki w dziele Pitta, przypuszczą wtedy szturm generalny kapitaliści. Co będzie z tego miał „Złoty Kapitan“?
Otóż nie z sentymentu, bo, Dios mio, sentyment funta kłaków nie wart, lecz powodowany zdrowym rozsądkiem, Gradaz proponuje kapitanowi spółkę. On już obmyśli taki kawał, że wykwituje z niczem i pachołków Marxa i kapitalistów, a na giełdach świata zjawią się najdroższe akcje „Spółki „Północne Złoto“ Esuperanzo Gradaz i Pitt Hardful“!
— Zgoda? Co? — spytał Hiszpan, triumfująco patrząc na kapitana i wyciągając do niego grubą, włochatą o czarnych paznogciach dłoń i łypiąc chciwemi oczami.
Pitt Hardful, nie patrząc na niego, mruknął:
— Schowaj pan łapę, bo to nie dla mnie...