Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W pustyni szalał wicher, wróżący bliską zimę. Chmury piasku mknęły nad ziemią, znosząc pagórki, zasypując wąwozy i tworząc nowe góry, sypkie i ruchome, jak widma bezbarwne i bezkształtne...
— Tu spotkaliśmy człowieka z Afagi... — odezwał się jeden z Mongołów.
Poznałem to miejsce. Ukryte za wysokiemi wydmami przechowało jeszcze ślady naszego ogniska, przy którem leżał jakiś rzemyk z czerwoną kitą na końcu i złamany cybuch od fajki.
Mongołowie zaproponowali, by zatrzymać się tu na nocleg. Zgodziłem się. Przewodnicy poszli na poszukiwanie „argyłu“ na ognisko, lecz wkrótce zaczęli wołać na mnie.
O trzysta kroków od naszego obozu ujrzałem trup wielbłąda. Był osiodłany sposobem afgańskim, a padł zapewno już oddawna, gdyż sępy i kruki zdążyły już rozszarpać mu głowę, szyję i brzuch.
Nic więcej nie znaleźliśmy. Nigdzie nie spostrzegliśmy nawet najmniejszego śladu człowieka.
Gdzie jesteś, czarny człowieku z Afagi dalekiej? Czyś odnalazł tę, którą umiłowało twoje dzikie, a wierne serce? Czy już stała się ofiarą potwornego ducha Cecèga, a tyś walczył z nim i padł, czując, że ciało umiera w mniejszych cierpieniach, niż te, które zabiły twoje serce, stroskane niedolą kochanki.