Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ujrzał piękną, jak zwykle, twarz, podziwianą przez miljony ludzi na srebrnym ekranie filmowym. Jednak w niebieskich oczach zaczaił się jakiś wyraz znużenia i obojętności; sieć zmarszczek tak drobnych, że z trudem je możnaby dostrzec, rozpostarła się koło powiek; kilka srebrnych nici połyskiwało na skroniach.
Twarz nieruchoma, a gotowa w jednej chwili do okrycia się maską radości, szczęścia, rozpaczy lub gniewu, była jednak piękna.
To sprawiło mu ulgę.
Westchnął, całą piersią wciągając powietrze morskie, wdzierające się do kabiny przez otwarty iluminator.
Trwało to krótką chwilę.
Z dna serca, z zakamarków mózgu wypełzła myśl dręcząca.
Szeptała bez dźwięku:
— Powracasz do ojczyzny?... Cóż przywozisz ze sobą? Puste serce, przepaloną na popiół duszę, stargane nerwy i książeczkę czekową?
— Dolary! Dolary! Dolary! — zaśpiewał jakiś głos daleki, a był podobny do brzęku metalu.
— Dolary... dużo dolarów! — powtórzyły usta.
Człowiek chciał się uśmiechnąć do tego, co było marzeniem i celem życia przez tyle, tyle lat.
Nie miał sił.