Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Umilkł wzruszony i podniecony.
— To jest tak piękne, że nawet zazdrość wobec niego traci swój jad... — dodał po długiem milczeniu.
Martinez, widząc, że gadatliwy zwykle Grévin milczy, zaczął mówić.
Zwierzał mu się ze swej miłości dla Margot, zachwycał się jej subtelnością, pięknością duszy i ciała, cichym głosem wyrażał nadzieję, że, być może, i on przez ten czas czystego, artystycznego uniesienia obudził żywsze i cieplejsze uczucie w sercu pięknej dziewczyny.
Opowiadał wszystko szczerze, gorąco i z prostotą ujmującą, rozrzewniającą.
Długo słuchał przyjaciela Grëvin, nie przerywał mu ani słowem, a gdy rzeźbiarz skończył i pytająco patrzał na niego, rzekł zwolna:
— Nie myślę, żebyś się dobrze z tem wybrał... Różnica intelektu, uduchowienia, temperamentu staną ci na przeszkodzie... Tak! Tak — niezawodnie! Zobaczysz, przekonasz się niespodziewanie, być może, prędzej, niż obaj możemy oczekiwać w tej chwili...
Nie dokończył, bo rozległ się dzwonek telefonu.
Mówiła Margot.
Po skończonej rozmowie Martinez powtórzył jej słowa przyjacielowi: