Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

węglami. Śledziłem niebieskie, białe i czarne wężyki, ślizgające się po czerwonych węglach, a stary wciąż milczał i to mnie przerażało.
— Boję się! — wyszeptałem nareszcie.
Starzec położył mi rękę na głowie i rzekł:
— Czy wiesz, że masz skórę bielszą od mojej i bielszą od skóry twojej matki?
— Wiem... — odparłem.
— A czy wiesz, dlaczego skóra twoja jest bielsza od skóry naszych ludzi? — zapytał znowu.
— Nie wiem... — szepnąłem.
— Bo we krwi twojej płynie nasza krew, zmieszana ze srebrem bransolet, pierścieni i monet, któremi płaci twojej matce za jej ciało twój ojciec...
— Ojciec? — powtórzyłem. — Ja nie mam ojca...
— Kapitan jest twoim ojcem... Ukrywa on przed białymi ludźmi, że ma czarną kobietę, lecz się dowiedzieli o tem i dlatego nie dostaje on awansu i już sześć lat tu siedzi u nas... Ale, gdy dostanie nową, większą załogę, porzuci twoją matkę i ciebie tak, jak porzuci w koszarach młodą panterę, co żyje u niego w klatce, i czarne małpki, uwiązane na łańcuszkach...
— Kapitan jest moim ojcem! — zawołałem radośnie. — Znaczy to, że będę tak ubrany, jak białe dzieci doktora z koszar?...
Stary się roześmiał złośliwie.