nią nie tylko ziemia, lecz i rodzina, a gdzież ona — ta moja rodzina? Pamiętam, że od dziecka mieszkałem w murzyńskiej chacie, otoczonej bananami i drzewami karité, pamiętam matkę, czarną, jak polerowany heban, w barwnych płachtach i zawoju, słyszę brzęk jej mosiężnych i srebrnych obręczy na ramionach i nogach... Nie pamiętam jednak ojca, raczej tego, którego mógłbym tak nazwać bez obawy... Nie pamiętam, lecz zato pamiętam, jak nieraz przed nocą przybiegał do naszej chaty zdyszany czarny żołnierz i krzyczał, że kapitan wzywa do siebie moją matkę. Pamiętam, jak ona zaczynała w pośpiechu wkładać na siebie nowe płachty, jak poprawiała na głowie misterny węzeł zawoju, jak czerniła oczy i jaskrawą henną malowała usta... Pamiętam, jak przez długie godziny nocne namiętnie, z jakąś żywiołową, dziką, fanatyczną nienawiścią i ciekawością oczekiwałem powrotu mojej matki. Przychodziła o świcie — potargana, znużona, leniwa... Starannie zakopywała w kącie chaty garść monet, potem długo przyglądała się swemi sennemi oczami nowej bransolecie lub srebrnemu pierścionkowi z fałszywym kamykiem...
Roberts zgrzytnął zębami i gwałtownym ruchem zapalił papierosa.
— Co ci cię stało, Roberts? — zagadnął mulata jeden z kolegów. — Poco o tem mówisz?
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/145
Wygląd
Ta strona została przepisana.