Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powróci, czy nie powróci? — zadawał sobie pytanie rybak. — I co to mogło być? Nie był to przecież „yeré“ (krokodyl).
Dalsze rozmyślania przerwał Sambie głośny plusk tuż pod jego nogami. Rybak ujrzał „ziginho“, dużego lamantyna, o szerokiej, białej plamie na grzbiecie. Zwierz rzucił się do sieci i porwał rybę, lecz w tej chwili podniosło się ramię Samby i z siłą wyrzuciło lancę. Trafiony lamantyn wyskoczył wysoko ponad wodę i znowu się zanurzył.
— Biały „ziginho“! — wołał rybak i jął szybko wyciągać sieć, wrzucając ją razem z rybami do pirogi. Ujął wiosła i popędził naprzód. Lamantyn był dobrze ugodzony, gdyż coraz częściej wypływał na powierzchnię rzeki, a koniec wbitej w niego lancy przez cały czas był widzialny ponad wodą. Zwierz płynął ku skałom, przegradzającym bieg rzeki. Lekka piroga, pędzona silnemi uderzeniami wioseł, ścigała go. Przy skałach lamantyn zaczął się miotać na kamieniach, lecz po chwili pogrążył się wraz z tkwiącą w cielsku lancą i nie wypływał.
Trzymając harpun w ręku, murzyn wypatrywał zdobycz, lecz mijały długie chwile, upłynęła godzina cała, „ziginho“ nie zjawiał się na powierzchni rzeki.
— W tych skałach istnieje grota — mruknął do żony rybak. — Stary Katamo był w niej