Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
II.

Obiad, wydany przez Martineza, wkrótce po przeniesieniu się jego z Meurice do hotelu na Montparnasie, trwał aż do godziny 7-ej wieczór.
Nareszcie rzeźbiarz z podochoconym Grévinem zostali sami.
— Prawdziwy z ciebie hidalgo! — śmiał się stary paryżanin. — Margot była w siódmem niebie!
— Opowiedz mi coś o tej pięknej Amerykance! — poprosił Martinez i przymknął powieki, bo ujrzał w tej chwili roziskrzone, szafirowe oczy, złocisty obłok włosów, usta karminowe, połyskującą linję zębów i młode kształty, ledwie osłonięte lekką tkaniną sukni.
Grévin zapalił fajkę i mówił:
— Że Amerykanka — to wiesz; że bogata, to widziałeś, bo ma takie brylanty, jak orzechy; że piękna i młoda, to jasne, jak żarówki na 1000 świec; umie się ubrać, pięknie tańczy, maluje w Beaux-Arts, chociaż napróżno wala sobie piękne paluszki. Talentu ani krzty, ale snobizmu więcej niż dolarów u tatusia, zdaje się króla świń na Zachodzie.
— Panna, mężatka, wdowa, rozwódka? — rzucił pytanie Martinez.
— Do paszportu nie zaglądałem — zaśmiał się Grévin. — Myślę, że jak wszystkie takie —