Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hallo! Hallo! Pamięta pan Syberję, potyczki z bolszewikami, wojska amerykańskie, ucieczkę na wschód... Nie nazywałam się wtedy Bobem Curty, nosiłem przybrane nazwisko na wszelki wypadek w tej dzikiej krainie i w tym chaosie... Pamięta pan małą stacyjkę i zziębniętego na niej cudzoziemca. To byłem ja! Nikt mnie nie rozumiał, a ja byłem wtedy głodny i zziębnięty... Straszne czasy! Pan mnie wtedy zabrał z sobą i...
— Pamiętam! — zawołałem. — I oddałem pana amerykańskiemu Czerwonemu Krzyżowi, bo spotkaliśmy go w drodze.
— Właśnie! właśnie! — krzyknął Curty i z nową energją zaczął ściskać mi ręce. — Chodź pan do mnie do hotelu. Pomówimy o starych czasach. Do lotu mam jeszcze parę godzin. Good bye, gentlemen! — zawołał, zwracając się do Johna i Europejczyków.
— Aha! — błysnęła mi myśl. — Zarobię na wywiadzie z Bobem.
Istotnie zarobiłem aż sześć dolarów i 65 centów.
Lecz na tem się jeszcze nie skończyło, gdyż tegoż wieczora stanąłem przed Johnem Coonegh i zapytałem:
— Ile mi pan zapłaci za sensacyjny feljeton z powodu jutrzejszego lotu Boba Curty?