Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

duszy powinno go to smucić, gdyż razem z leśnym człowiekiem, ludożercą, słoniem i lwem przejdą do historji ostatni przedstawiciele gubernatorów i komendantów, których podczas swojej podróży szczerze podziwiałem, ludzie o polocie myśli, wybuchu woli i sile mięśni — bohaterów.
Zjawi się w kolonjach nowy typ — gubernator i komendant-urzędnik.
Nie wiem, czy będzie to gorzej, czy lepiej, ale ja wtedy już do Afryki nie pojadę... Urzędników spotykam wszędzie w Europie w takiej ilości, jak moskity w Afryce. Nie dają oni nic dla serca, myśli i wyobraźni.
Nie! Jeżeli p. Lapalud chce, abym raz jeszcze przyjechał do jego kolonji i opisał jej piękność, bogactwo i żywiołowość, niech trochę zwolni bieg wykonywanego przez siebie planu ucywilizowania Wybrzeża Kości Słoniowej!
Plan jest rozległy i bardzo rozumny, wola, która go ożywia, jest wspaniała w swej sile, lecz rezultaty tego wszystkiego dla mnie — pisarza, włóczęgi i fantasty — będą tragiczne!
Na każdym kroku będę widział groby olbrzymów, z każdego nieściętego jeszcze mahoniu będą spozierały na mnie smutnemi oczami cienie dawnych, białych bohaterów, czarnych czarowników, zmarłych przed wiekami królów, próżno szukających wśród wystrojonych w marynarki, kapelusze i lakierki Bete i Aszanti dawnych tradycyjnych, romantycznych obyczajów.
Nawet sam potężny, a niepojęty Gyc stanie przede mną jak wielki znak zapytania, w jego źrenicach dojrzę łzy... Straszna to będzie chwila!...
Gubernatorowie, komendanci obwodów, inżynierowie, agronomowie i lekarze, sami tego nie wiedząc, są potężnymi białymi... czarownikami.
Bez broni, zapomocą wiedzy, woli i mądrości życiowej walczą z przesądami czarnych szczepów, z ludożercami, a nawet z wszechmocnym Gye, otoczonym armią fetyszów „gri-gri“. Przeciwnik oddawna już się cofa