Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mimowoli myśl moja biegnie ku dawnym czasom, gdy w lasach naszego zachodu schodzili się wszechpotężni Druidzi, kapłani i sędziowie, a najstarszy z nich, siwobrody bard, śpiewał o sławnych czynach walecznych królów, o dobrych obyczajach, o bogach i o cieniach zmarłych, odbywających dalekie i dziwne wędrówki...
Druidzi!..
Ciemne bory — ich siedziba — słyszały-li brzęk lutni tylko i głos starca-śpiewaka? Przecież w mroku leśnym rozlegały się westchnienia lękiem przedśmiertnym objętych skazańców, ich jęk ostatni, szmer ich słabnących drgań, gdy nóż kapłana-druida spełniał wolę bóstwa, ofiarę krwawą składając na ołtarzu kamiennym?
Czyż te czarne konary nie widziały dziejów, o których w burzliwe noce niższe gałęzie opowiadają wyższym, a liście drżą, zdjęte lękiem? Czyż te ciemne, szemrzące sklepienia nigdy nie słyszały tajemniczych słów kapłanów i ciężkich westchnień młodzieńców, stojących na progu życia, przynoszącego im w darze śmierć? Czyż nie o tej godzinie pomnej szepcą cienie, czające się w załamaniach wyciągniętych ku niebu ramion sędziwych drzew?...
Miękka ziemia zagłuszała moje kroki, gdy ogarnął mię cień świątyni; cisza panowała taka, że słyszałem bicie własnego serca, krążenie krwi w żyłach i ledwie uchwytne szelesty...
Wzrok padł na duży kamień, płaski, ze śladami toczonych na nim nożów, z czarnemi plamami krwi ofiarnych ptaków.
Ptaków?...
Ziemia — matka, ziemia-bóstwo żądała nieraz innych ofiar, aby z krwi powstał związek dusz ludzi i bóstwa.
Pod słomianemi strzechami małych chatek stały szeregi fetyszów. Małe i duże, foremne i niekształtne, dziwaczne i potworne — z kamienia, gliny, drzewa