Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

osłoniła się dżungla, niby kryjąc swoje oblicze przed widokiem wstrętnej rzezi. Z drzewa spadały zabite małpy, głucho uderzając o twardą ziemię, ranne niezgrabnie czepiały się gałęzi i, prężąc ciała, usiłowały wspiąć się jaknajwyżej, lecz strzelby ziały ogniem i strącały je na ziemię.
Wkrótce tylko trupy zwierząt i ptaków pozostały na wypalonej, żałobnej polanie. Myśliwi dzielili zdobycz podług ustalonego obyczaju i tuż na miejscu wycinali wątroby i serca zwierząt, piekli na ogniu i pożerali chciwie, radośnie, bez miary.
Z krzykiem wyłoniły się nowe tłumy. Były to kobiety — żony, córki, dążące za strzelcami. Niosły kosze na głowach i szerokie maczety w rękach. Gdy podział zdobyczy zakończono, odeszły, niosąc napełnione mięsem i skórami kosze, ociekające krwią...
Wioski Mossi posiadają dużo drobiu, owiec, kóz i byków — więc mieszkańcy zawsze mogą mieć mięso. Dostarczają go także pola prosa i bawełny, gdyż tam roi się od zajęcy i kuropatw.
Skąd więc ten pęd do mięsa podczas polowań, pęd nieprzezwyciężony, a tak potężny, że tubylcy zjadają wszystko, co trafi pod strzał lub pod uderzenie maczetą i kijem?
Widziałem, jak po polowaniu piekły się na węglach ogniska, dymiąc, wątroby antylop, tygrysiastych kotów, cywet i zajęcy.
Może jest to jakiś wpływ słońcu na organizm czarnego człowieka, potrzebującego w pewnych okresach nadmiaru pokarmu mięsnego?
Może w pożeraniu znacznej nieraz zdobyczy w ciągu jednego dnia — brzmią jeszcze echa dawnych czasów?
Może wygnane niegdyś z jakiejś jałowej, niegościnnej ziemi-praojczyzny, nękane głodem hordy „synów Kaina“, wędrujących w nieznane krainy, docierały do miejscowości, obfitujących w zwierzynę, i tu w pośpiechu usiłowały wzmocnić swe znużone mięśnie, ożywić upadające siły?