Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Świta, ministrowie, eunuchy, nakomse i mastelarze poszli za jego przykładem.
Pachołkowie podali broń. Były to miecze o rękojeściach krzyżackich, tureckich i arabskich, o pochwach ze skóry, srebra i aksamitu, oszczepy o szerokich ostrzach i całkowicie żelazne, misternie cyzelowane i nabijane srebrem dziryty, łuki i kołczany, pełne strzał.
Dowodzeni przez księcia jeźdźcy odjechali aż na koniec obszernej płaszczyzny i, zwróciwszy konie, defilowali przed nami, przechodząc krótkim galopem.
Parskały i rżały dziarskie ogiery, gryzły się w biegu, stawały dęba, robiły szalone skoki.
Za dwustu jeźdźcami mknęła złocista kurzawa i ciężka fala huczących bębnów bojowych i basowych dźwięków balafonów.
Jeźdźcy zawrócili raz jeszcze, Busuma-Naba podniósł miecz nad głowę. Umilkły bębny, natomiast przeraźliwie, budząc niepokój, jęknęły piszczałki i pobiegły, skacząc, wysokie tony balafonów.
Z okrzykami i wyciem pomknęły zbite, skotłowane szeregi jeźdźców, wyrzucając wgórę połyskliwe klingi pałaszy i łapiąc w powietrzu drążki dzirytów. Wszystko się zmieszało w nawałnicy pędzących ciał końskich i ludzkich. Zwykły niewolnik-masztalerz, jeździec zapalony, przeganiał księcia, eunuch ścigał się z dumnym „nakomgą“, Busuma-Naba i wyprzedzał obcego giermka...
Zdziczała nagle wataha, niby skłębione w trąbie samumu złośliwe, niezwalczone dżinny-duchy, przecwałowała przed nami i odrazu znikła, pogrążona w kłębach żółtej, suchej ziemi, wyrwanej i na pył zmiażdżonej mocarnemi kopytami pianą okrytych, żarem buchających ogierów.
Jednak ciężkie strugi słońca, sączące się z bladego, do bieli rozpalonego nieba, szybko przybiły kurz do ziemi. Znowu wynurzyła się zbita czereda koni i ludzi,