Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na tle tych obrazów przeszłości i teraźniejszości nieznana ręka coś kreśliła, a z każdem jej dotknięciem występowały na ściemniałej, zamglonej powierzchni nowe plamy, żywe, jaskrawe, nieraz rażące, niemal sprawiające ból...
Były to plamy aroganckich kontrastów.
Jak wzburzone bałwany dalekiego jeziora zniszczyły resztki dawnej twierdzy chińskich najeźdźców, tak fale morza białej rasy, nieulękłej i wytrwałej, biły w brzegi i w serce czarnego lądu, porywając za sobą stare przesądy i obyczaje i piętrząc na ich gruzach nowe, do zjaw podobne gmachy, drogi, pola, plantacje, prawo.
Myślałem o tem, siedząc pewnego dnia w samochodzie p. Heslinga.
Jechaliśmy piękną, wysadzaną kailcedratami drogą, przecinającą księstwo Kaja. Gubernator rozmawiał o nowych mostach i składach bawełny z komendantem Michelem, ja zaś myślą swoją byłem daleko, w ciemnej pomroce wieków i w ciemniejszej od niej mgle przyszłości.
Czy białe fale zburzą do szczętu warowne mury i baszty prostaczej, rzewnej wiary pierwotnych ludów, jak się to stało na niskiej wyspie, wyglądającej ze spienionego żółtego jeziora, i czy, jak było tam, pomkną dalej, niosąc zagładę? Czy, dobiegłszy do przeciwległego brzegu, fale te przyniosą wyłącznie zniszczenie, czy też przechowają w swoich wirach płodne ziarna nowego życia i dokonają potężnego siewu, który pustynię zmieni w ciemne bory, w barwne, radosnem kwieciem pokryte łąki lub w złociste, żyzne łany?
A tymczasem samochód mknie, mijając nagie, olbrzymie baobaby, wioski prostodusznych tubylców, skutych rozpalonym łańcuchem słońca-tyrana, w męce i wysiłku pracujących na polach bawełny pod smaganiem miljonów płomiennych biczów.
Koła wozu, objeżdżającego most, skaczą po okrągłych kamieniach wyschłego łożyska Białej Wolty.