Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uśmiechały, wlepiając w nas ogromne, błyszczące oczy i jednocześnie zaplatając włosy w drobne, misterne warkoczyki.
Nie zniechęciło to nas do dalszego zwiedzania okolic Dakaru, bardzo malowniczych, skąpanych w gorącem słońcu i lazurowej mgiełce oceanu. Piękne wille tonęły tu w zacienionych ogrodach, ukryte za szpalerami pnących się i kwitnących roślin. Czerwone skały laterytowe, poszarpane przez wybuchy dynamitu i piroksyliny, uległy potędze człowieka i rozstąpiły się, przepuszczając szeroką drogę samochodową, biegnącą w zakrętach wzdłuż oceanu tuż nad nagle urywającemi się brzegami. Na dole, u stóp pionowych, stromych skał, z pluskiem i hukiem biją fale Atlantyku, usiłując dotrzeć do gnieżdżących się tu drobnych chatek rybackich. Mewy i rybitwy walczą zawzięcie o każdą wyrzuconą przez morze rybę, o każdą muszlę. Bliżej miasta spotykamy gaik, a nad nim czarną chmurę ptaków. Rozróżniłem sępy i orły, duże jastrzębie i mniejsze drapieżne ptactwo. Co chwila spadają one na ziemię i znowu się unoszą w powietrzu, siadają na wierzchołkach drzew i kwilą przeciągle i żałośnie.
Dowiadujemy się, że w tym gaiku mieści się rzeźnia.
Przed przybyciem Francuzów do Dakaru cały ten teren przedstawiał piaszczystą płaszczyznę, pełną wydm i unoszących się nad niemi masywów nagich skał. Obecnie wszędzie widzimy roślinność; nawet skały już zarastają krzakami mimoz, gdzie gnieżdżą się agamy i inne jaszczurki, przybrane w piękne, mieniące się barwy; tuż wiszą czające się w sieciach olbrzymy-pająki, a jeden z nich walczył właśnie z dużą szarańczą, uwikłaną w podstępnych niciach...
Spokój panuje dokoła. Łagodne, ciepłe morze, tylko z przyzwyczajenia walczące z nadbrzeżnemi skałami; nieruchome powietrze; ruch uliczny, zdradzający możliwość spokojnej, chociaż uporczywej pracy; turkusowe niebo; leniwe, pełne powagi i gracji ruchy ma-