Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O ty, płomienna, buchająca żarem i oparami jadowitemi kraino, co czynisz z białymi przybyszami? Jak się strasznie mścisz na najeźdźcach, zabijając w nich duszę, zdolną do porywów i wzlotów!
Z dworca, po spotkaniu p. Poiret i po krótkiej z nim rozmowie udaliśmy się wprost do portu Kurussy. Czarni majtkowie już ładowali nasze bagaże na dwie żelazne lodzie ze zbudowanemi na nich domkami drewnianemi, zaopatrzonemi w kuchnię. Tu rozstawiono nasze łóżka polowe, stoliki i krzesełka. Łodzie zmieniły się odrazu w pływające, przytulne domostwa, w których mieliśmy spędzić dwa tygodnie. Tak długo bowiem miała trwać nasza podróż z biegiem Nigru do Bamako, stolicy Sudanu, skąd przybyły po nas te dwie przemiłe i bardzo wygodne „szalandy“, jak tu nazywają pływające domki.
Moja żona odrazu się w nich zakrzątnęła i wkrótce zmieniła szalandę w przyjemną i estetyczną siedzibę.
Podczas prac nad urządzeniem wnętrza naszych domków majtkowie Malinké, odtrącając się od dna rzeki długiemi drągami, wypłynęli z portu, a potężny Niger odrazu porwał łodzie i poniósł w nieznaną jeszcze dal...