Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stąd mieliśmy spory kawał drogi do Labe, głównego punktu administracyjnego całej prowincji tejże nazwy. Jadąc, spotykaliśmy stada turkawek i dużych dzikich gołębi, dropie i marabuta, bardzo poważnie szperającego w wysokiej trawie. Czego szukał tam ten zabawny ptak, przypominający nauczyciela starej daty z łysą głową, długą, chudą szyją, wystającą z niezupełnie czystego kołnierzyka, i w czarnym fraku? Marabuty nie są wybredne w jedzeniu, bo walczą z sępami o padlinę, pożerają węże, jaja ptasie i pisklęta.
Przed wieczorem okrążyły nasze samochody kłąb z kwitnącemi krzakami i stanęły przed bardzo malowniczą rezydencją państwa Maugin.
Pan Jules Maugin był doświadczonym kolonjalnym urzędnikiem, znającym murzynów i ich kraj, jak własną kieszeń. Od niego dowiedziałem się, że w okresie zdobywania przez Francuzów kolonij w tej części Afryki panował w górach Futa-Dżalon potomek czerwonych władców, Almami Bakar Biro, który długo walczył z francuskiemi oddziałami, aż musiał uledz przewadze oręża. Jednak akt poddania się Francji podpisał nie on, lecz król prowincji Tymbi-Tumi imieniem Thiernu Ibrahima.
Słuchałem tego opowiadania podczas pierwszego, wstępnego obiadu w towarzystwie miłego, dowcipnego p. Maugin i jego czarującej żony. Odrazu czuliśmy się, jak śród dawnych przyjaciół. Była to bardzo szczęśliwa okoliczność, bo w Labe mieliśmy spędzić kilka dni.