Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z przyjazdem p. Poiret poznaliśmy całą kolonję europejską Konakry i zaczęliśmy prowadzić życie światowe, dające dużo sposobności do różnych spostrzeżeń.
Wywdzięczając się za gościnność, żona moja zorganizowała w miejscowym klubie aż dwa wielkie koncerty; w tym celu uprosiła p. Bertrand oraz gubernatora Poiret, dobrych pianistów, aby zechcieli akompanjować, wynalazła śpiewających panów i panie, zrobiła z nimi kilka prób, i — koncert zapowiadał się świetnie.
Jednak wroga natura czarnego lądu wystąpiła przeciwko tym europejskim zachciankom. Skrzypce mojej żony (stary, o pięknym tonie Galliano) nagle się rozleciały pod wpływem wilgoci; z trudem udało się nam doprowadzić je do porządku. Kłopotów też było co niemiara z poszukiwaniem dobrego pianina, ponieważ większość była również rozklejona, struny w nich zardzewiałe, a wewnątrz instrumentów — gniazda mrówek, termitów lub drobnych gryzoniów. Jedna ze śpiewaczek zwichnęła sobie nogę, wpadłszy podczas spaceru za miastem do nory jakiegoś zwierzątka; inna pani dostała ataku reumatyzmu, dość tu zwykłego. Mimo wszystko koncerty się odbyły. Uważnie śledziłem wrażenie muzyki na słuchaczach. Nigdy nie widziałem na koncertach tak wzruszonych, blednących twarzy, drżących ust, roziskrzonych oczu, mocno zaciśniętych palców rąk. Widocznem było, że muzyka przeniosła tych ludzi w dziedzinę marzeń i wspomnień, pozwalając im widzieć przeszłość, zapomnieć, o teraźniejszości i pożądać wyśnionej, upragnionej przyszłości,.
Muzyka wywołała w pamięci całego towarzystwa oblicza i głosy ukochanych istot, a potęga genjalnych kompozytorów złączyła nagle tych ludzi, rozrzuconych na różnych krańcach ziemi.
Takie były moje spostrzeżenia, a moja żona, nawykła do występów w dużych ośrodkach europejskich, powiedziała mi później, że w małej salce