szczęśliwości”! Widziałem ją ze szczytów pobliskiego grzbietu. „Wspaniały” w miłosierdziu swojem dał mi siłę, abym doprowadził was do rzeki, gdzie już nie doznacie ani głodu, ani pragnienia! „Wspaniały“ wielki jest i potężny!
Chłopcy nie rozumieli, o czem mówi Y, lecz słyszeli głos jego — stanowczy, twardy i śmiały.
Jakgdyby na komendę, usiedli wszyscy, a potem — zwyczajem swego szczepu — kiwając się i uderzając o ziemię zgiętemi w łokciach rękami, jęli powtarzać w zachwycie:
— Rru! Rru! Rru!
Wódz długo patrzył na nich, wyprostowany, poważny, a potem, nic więcej nie rzekłszy do nich, odszedł i usiadł, oparłszy strudzoną głowę o kamień.
Y wyszedł ze swego szałasu i nadsłuchiwał.
Ciemno było wokół, lecz mały wódz czuł już zbliżający się świt. Nie pomylił się, bo po chwili z głębi dżungli doszedł go basowy głos czarnej małpki, witającej słońce. Uśmiechnął się, posłyszawszy grube rechotanie dosi, jak murzyni nazywają ten gatunek małp.